Sukcesem, z którego jesteśmy niewątpliwie bardzo dumni, jest złapanie miejsca na bardzo obleganym kempingu Takakkaw Falls. O naszym szczęściu, niech świadczy choćby fakt, że po skończonym pobycie nie zdążyliśmy nawet do połowy złożyć namiotu, a już podszedł do nas pan z pytaniem, czy wyjeżdżamy, bo on bardzo chętnie skorzystałby z naszego miejsca. Było parę minut przed godziną 9 rano.
Nic dziwnego, że Takakaw Falls cieszy się takim powodzeniem. Na przykład, takie widoki można było oglądać jadąc na kemping:
A takie z namiotu:
Kemping oblegaliśmy 3 noce i z początku wszystko przebiegało zgodnie z planem. Pierwszego popołudnia nie chcieliśmy robić wielkich wycieczek (po poprzednich dniach zrobiliśmy sobie dzień laby), więc wybraliśmy się nad Emerald Lake (Szmaragdowe Jezioro). Nazwa nie kłamała, woda rzeczywiście była szmaragdowa:
Niestety piękne i łatwo dostępne miejsca bywają zatłoczone. Na szczęście wystarczyło odejść parę minut od parkingu, żeby cieszyć się pustymi szlakami.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o wycieczki zgodne z planem. Następnego dnia z samego rana zaskoczyła nas burza i musieliśmy odłożyć plany przejścia szlaku Iceline na później. Przy okazji też założyć cieplejsze ubrania.
Tego dnia nie padało jednak cały dzień. Tak jak szybko się zachmurzyło, tak szybko pojawiło się niebieskie niebo, więc wybraliśmy się na krótką wycieczkę na pobliski szczyt. Tylko na chwilę zatrzymaliśmy przy autostradzie, dokładnie na granicy prowincji British Columbii i Alberty i wtedy właśnie VW Ryszard postanowił strzelić focha. Za nic w świecie nie chciał odpalić, mimo że jeszcze przed chwilą jechał normalnie. Kombinowaliśmy jak mogliśmy, przeczytaliśmy całą instrukcję obsługi, ale nic z tego. Dopiero po dłuższym czasie zaczęliśmy się śmiać, że auto zarejestrowane w British Columbii nie chciało wjechać do Alberty. Żałujemy też, że nie zrobiliśmy zdjęcia niedziałającego samochodu wpatrzonego w tablicę „Welcome to Alberta”, ale kto by wtedy miał zdjęcia w głowie.
Ostatecznie musieliśmy znaleźć serwis i odholować auto do Lake Louise. Radosną minę Pawła sprzed serwisu widać na zdjęciu poniżej:
Panowie w serwisie oświadczyli, że mają inne zajęcia, więc Ryszard musi poczekać dwa dni w serwisie. Brak auta okazał się jednak czynnikiem, który pozwolił nam spojrzeć na wycieczkę z innej perspektywy. Stopa w Kanadzie wcale nie tak trudno złapać, a z zepsutym samochodem dużo łatwiej znaleźć nowych przyjaciół. Tu na przykład zdjęcie z rodzinką (częścią rodzinki) z Kansas, która zabrała nas na wycieczkę do Banff.
Bez samochodu nie jest aż tak źle.
PS. VW Ryszard już zdrowy, ale nie otwierają mu się okna. 😉