Rowerowe Squamish

Wreszcie ruszyliśmy w drogę – na kontynent. Nasz pierwszy przystanek (na liczniku równe 100 mil) to Squamish, miasteczko które kojarzę głównie z telewizji, z Extreme Sports Channel. Squamish reklamuje się jako stolica kanadyjskiego outdooru i w żadnym wypadku nie są to czcze słowa – pełno tu rowerzystów i wspinaczy, kajakarzy i kitesurferów, czasami napotkać można też „normalnych” turystów.

Mocno przygodowy charakter Squamish poczuliśmy już pierwszego wieczoru, kiedy rozbijaliśmy namiot. Zza krzaków na kempingu dobiegały podniecone okrzyki i kiedy sprawdziliśmy o co chodzi, naszym oczom ukazały się takie obrazki:

IMG_0552

IMG_0554

Thurdsay Evening Riding to nazwa lokalnych zawodów Dirt BMX, które odbywały się tuż obok. Nie była to jednak impreza jakiejś wysokiej rangi – ot zwykłe ściganie dla dzieciaków z okolicy. „Dzieciaków” to dobre słowo, bo najmłodsi uczestnicy ledwo dorastali nam do połowy uda.

IMG_0563

Squamishanie mają rowery we krwi. Na kolejne zawody umawiali się na poniedziałek. Normalnie miało być już w weekend, ale organizatorom akurat wypadło coś ważnego. Jakieś wesele czy coś.

IMG_0566

Pisałem już, że Squamish znam głównie z telewizji. Bardziej konkretnie, jako nastolatek oglądałem to miasteczko praktycznie co wieczór w magazynach o rowerach górskich. Squamish i pobliskie Whistler zajmowały tam ok. 90% czasu antenowego (takie są tutaj świetne warunki). Byłaby więc to wielka strata nie spróbować swoich sił na lokalnych trasach. Uszczupliliśmy więc trochę swój budżet i wynajeliśmy rowery na jeden dzień. Przy okazji „kupiliśmy” trochę chłopaków ze sklepu rowerowego historią o dzieciństwie spędzonym przed ekranem telewizora, podziwianiu na odległość lokalnych tras i słynnych riderów.

Jak było? Wystarczy powiedzieć, że ani trochę się nie zawiedliśmy. Ogrom tras do wyboru i stopień ich przygotowania po prostu zwala z nóg. Ciężko było oddawać rowery, bo chcieliśmy jeszcze i jeszcze.

IMG_0590

Niestety nie mamy zbyt wielu zdjęć z trasy. Po pierwsze, ciężko było uchwycić cokolwiek przy takich prędkościach w ciemnym lesie. Po drugie, byliśmy zbyt podekscytowani, żeby w takich warunkach bawić się aparatem. Woleliśmy bawić się rowerami.

A tak wyglądała jedna z tras, którymi mieliśmy okazję zjeżdżać (to nie my jedziemy):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *