Idealny czerwcowy dzień na Willows Beach i Cattle Point. Nawet zamoczyłam nogi prawie do kolan – rozpędzam się i może jednak wykąpię się w Pacyfiku przed powrotem!
Sombrio Beach – Juan de Fuca Trail nigdy się nie znudzi!
Całą zimę nie byliśmy w parku Juan de Fuca. Jakże przyjemnie się tam wraca! Tym razem eksplorowaliśmy okolicę plaży Sombrio Beach. To miejsce jest bardzo popularne wśród surferów – prawie każdy wiezie na dachu albo w środku vana deskę. My nie – przynajmniej nie tym razem. Nastawialiśmy się na kilkukilometrową wędrówkę w kierunku Port Renfrew, ale skakanie po kamieniach, pokonywanie strumieni, oglądanie stworzeń pływających w kałużach powstałych po odpływie, wspinanie i huśtanie okazało się zbyt czasochłonne i przeszliśmy może ćwierć zaplanowanej trasy. W takich miejscach czas płynie za szybko!
Czytaj dalej Sombrio Beach – Juan de Fuca Trail nigdy się nie znudzi!
Jedzenie na kempingu i w trasie – „Rurkowicz” w podróży
„A oni znowu o jedzeniu!”, „Już głodni?”, „Jak z niemowlakiem – co 2 godziny trzeba karmić” – ile to razy słyszeliśmy te teksty od naszych przyjaciół, współtowarzyszy podróży czy pracy. Nie da się ukryć, na brak apetytu nie narzeka żadne z nas. A jak wspominaliśmy ostatnio przy okazji wycieczki w East Sooke, w plenerze mamy jeszcze większe możliwości. W tej sytuacji, 2-miesięczny road trip bez cywilizowanej kuchni lub chociażby lodówki może rodzić pewne wyzwania. Jednak nie było chyba dnia, żebyśmy nie zjedli gorącego posiłku, a z kempingowego gotowania zazwyczaj czerpaliśmy dużo radości. Pewnie nie mielibyśmy na to żadnych dowodów, ale wolałam podesłać raz na jakiś czas fotkę rodzicom – co by tata się nie martwił, że córeczka chodzi głodna.
Jeśli jesteście akurat głodni, nie polecamy oglądać tego wpisu.
Czytaj dalej Jedzenie na kempingu i w trasie – „Rurkowicz” w podróży
Piękny dzień w parku East Sooke
Park East Sooke pierwszy raz odwiedziliśmy na początku lipca 2015. Wtedy spojrzeliśmy na mapę i oczywiste było, że chcemy wejść na najwyższy szczyt. Mount Maguire, 268 metrów, wysokością nie powala, ale z przyjemnością przeszliśmy się przez bujny las deszczowy. Spragnieni gór (już niedługo mieliśmy wyruszyć w Góry Skaliste) nawet nie rozważaliśmy wędrówki szlakiem wzdłuż wybrzeża (Coast Trail). Teraz wiemy, że to ten szlak jest perełką East Sooke. Kręta trasa wzdłuż skalistego wybrzeża, klify, urocze zatoki, pachnący las i te emocje, czy uda się dziś zobaczyć lwy morskie…
Mount Benson – pierwszy bałwan tej zimy!
Połowa marca to dość późno na pierwszego bałwana tej zimy, ale może właśnie dzięki temu cieszył nas tak bardzo. W Victorii śniegu tej zimy nie uświadczyliśmy, stało się to dopiero na wycieczce na górę Mount Benson w okolicy Nanaimo. Nanaimo znajduje się około 110 km na północ z Victorii. My cały czas toczymy zacięte dyskusje, ile czasu zajmuje nam dojazd z domu do Nanimo, choć jak się domyślacie nie tak trudno to sprawdzić. Ciekawe jest też, jak zmieniło nam się postrzeganie odległości. 110 km to bardzo blisko. W sam raz na wypad na kilkugodzinną wędrówkę. Śmialiśmy się wracając, że jechaliśmy tyle co z Suwałk do Białegostoku, żeby wejść na jakiś pagórek. Ów pagórek ma 1023 m. wysokości (700 metrów przewyższenia) i jest, jak narazie, najwyższym zdobytym przez nas szczytem na Vancouver Island.
Widoki z drogi na szczyt:
Lone Tree Hill
W drugi poniedziałek lutego w British Columbii świętuje się Family Day. Dodatkowy dzień wolny wykorzystaliśmy na wycieczkę na Lone Tree Hill w okolicy Victorii.
Początek szlaku:
To drzewo po angielsku nazywa się arbutus tree, co Google tłumaczy jako mącznik. Sporo ich w okolicy i za każdym razem zwracają naszą uwagę, a czasem nawet pozują do zdjęć:
Jak na fanów porostów przystało: 😉
Wędrówki ciąg dalszy:
Widoki ze szczytu w stronę Juan de Fuca Strait:
Ta wystająca górka to Mount Finlayson, na której byliśmy 2 tygodnie temu:
Uzasadnienie nazwy Lone Tree Hill, czyli samotne drzewo na szczycie:
Lone Tree Hill to świetna krótka, niewymagjąca, a mimo wszystko urozmaicona wędrówka. W którą stronę się nie spojrzy, widoki są piękne. Na pewno szlak zaliczamy do ulubionych w okolicy.
James Bay – spacer nad oceanem w Victorii
Po serii pochmurnych dni, w sobotę uraczyło nas słońce i błękitne niebo. Z przyjemnością porzuciliśmy więc wszystkie inne plany i wybraliśmy się na spacer nad ocean. Tym razem w okolicę James Bay, gdzie oprócz plaży i deptaka wzdłuż wybrzeża, atrakcją jest długi falochron.
Jak widać, nie tylko my postanowiliśmy skorzystać z pięknej pogody. Ludzi nad oceanem było nadzwyczaj dużo.
Kanadyjczycy często po stracie bliskiej osoby dedykują jej ławkę w ulubionym parku, na szlaku, nad oceanem. Ławki z dedykacjami są praktycznie wszędzie, w James Bay również:
Główka wejściowa do portu:
Jak się wynurzył i zaczął syczeć, to oboje pomyśleliśmy: „foka?”
Oby taka pogoda się utrzymała jak najdłużej, nie chcemy już deszczy!
Mount Finlayson – wracamy na szlak!
Ostatnio trochę za dużo siedzieliśmy w domu. Niestety dopadły nas kanadyjskie wirusy i nie mogliśmy wyjść z przeziębienia. Do teraz trochę pokaszlujemy, mimo, że od apogeum przeziębienia minęły ponad 3 tygodnie. Ale nie mogliśmy już kolejnego weekendu wysiedzieć w domu, więc wybraliśmy się chociaż na małą wędrówkę.
Willows Beach w Victorii zimą
Łososie w Goldstream Provincial Parku
Goldstream Provincial Park, zlokalizowany 20 kilometrów od Victorii, słynie z łososi, które jesienią płyną w górę rzeki na tarło. Można je oglądać od połowy października przez kilka tygodni, zazwyczaj do początku grudnia. Postanowiliśmy wykorzystać piękną pogodę w ostatnią niedzielę listopada i wybraliśmy się rowerami do parku Goldstream. Przy okazji poznaliśmy kolejne kilometry szlaku Galooping Goose.
Jechało się bardzo przyjemnie aż natrafiliśmy na zalany kawałek szlaku. Paweł na rowerze Ani (bojowym różowym Norco) wyruszył na ekspedycję badawczą, jak długi odcinek jest zalany i czy są szanse na przejazd. Stwierdził, że damy radę. Pojechaliśmy dalej.
Warto było pokonać bajoro, bo za nim zaczęły się przyjemne widoki i ciekawsze leśne ścieżki.
Mimo, że ostatni odcinek, który trzeba było przejechać asfaltową drogą już się zaczynał dłużyć, w końcu dojechaliśmy.
Po zaparkowaniu rowerów, poszliśmy na spacer wzdłuż górnego strumienia Goldstream. I tu spotkał nas zawód: nie zobaczyliśmy ani jednego łososia! Co gorsze, nie bardzo chciało nam się penetrować pozostałe ścieżki, bo w gęstym lesie, gdzie nie dociera słońce, szybko robiło nam się strasznie zimno. Postanowiliśmy wracać. Ale to chyba nie koniec naszej przygody z łososiami – mamy jeszcze ochotę zaczaić się na nie któregoś dnia.
Więcej na temat łososi na stronie Parku Goldstream.