Written by 18:24 Osobiste, Pływanie na wodach otwartych 4 komentarze

Moje pływanie długodystansowe – pocztówka z przeszłości

Wpadłem ostatnio na niezły skarb zakopany na dysku twardym starego komputera. Znalazłem wszystkie archiwalne zdjęcia ze swoich zawodów pływackich – o istnieniu wielu z nich nawet nie miałem pojęcia. Skłoniło mnie to do małej podróży do przeszłości. Przypomniałem sobie jak dużą część życia stanowiło dla mnie pływanie długodystansowe, ile mam świetnych wspomnień z maratonów pływackich oraz jakich fajnych ludzi wtedy poznałem. Niech więc ten wpis będzie trochę mniej techniczny niż większość treści na blogu. Zabieram Was na małą podróż do mojej szuwarowo-bagiennej przeszłości.

Pierwszy maraton pływacki – Mrągowo 2000

Dużą część wakacji zawsze spędzałem u babci w Mrągowie. Wiecie – jezioro Czos, Piknik Country i Mazurska Noc Kabaretowa. Kiedy miałem 11 lat i już całkiem szybko pływałem, dowiedziałem się że co roku obok Pikniku Country organizowany jest maraton pływacki. Oczywiście chciałem wystartować, ale szybko zostałem zgaszony. Jesteś za mały, co to za niepoważny pomysł – koniec tematu.

Rok później. Mam 12 lat i tym razem nie daję za wygraną. Dostaję pozwolenie od wszystkich dorosłych, ale pod warunkiem, że do maratonu solidnie się przygotuję i będę trenował codziennie. W tym miejscu chciałem tylko wtrącić, że wakacje to dla młodych pływaków czas odpoczynku, są po ciężkim sezonie, chcą polatać na podwórku z kolegami, a pływanie długodystansowe nie należy do najbardziej ekscytujących wakacyjnych pomysłów. Mi jednak bardzo podoba się wizja udziału w maratonie pływackim, więc zgadzam się na postawione warunki. Codziennie pływam co najmniej pół godziny na publicznym kąpielisku między pomostami (a warto przypomnieć że lato 2000 roku było bardzo zimne i temperatura wody na pewno nie przekraczała 17 stopni). W końcu jednak przychodzi czas startu. Zasłużyłem na niego ciężką pracą, choć babcia i mama chyba do ostatniej chwili miały nadzieję że zrezygnuję.

Myślę, że nie ma co za bardzo pisać o stresie przed debiutem, bo jest to coś co spotyka każdego. Z ciekawostek natomiast pamiętam że organizatorzy wymyślili sobie, że każdy zawodnik musi mieć ich pomarańczowy różowy czepek – dla lepszej widoczności. Pomysł jak najbardziej rozsądny, ktoś odpowiedzialny za zakupy nie wiedział jednak czym różni się czepek pływacki od kąpielowego. Mimo protestów ze strony zawodników (a startowało wtedy sporo znanych na skalę Polski juniorów) musieliśmy pod groźbą dyskwalifikacji płynąć w babcinych czepkach.

Na powyższym zdjęciu widać jak kończę dystans dotykając maty ręką na bardzo płytkiej wodzie. Zaraz potem cała rodzina pyta mnie dlaczego nie wybiegłem, jak każdy inny zawodnik. Szczerze mówiąc nie wiedziałem co odpowiedzieć. Tak dużo musiałem się koncentrować na samej rywalizacji, że nigdy nie pomyślałem o tym co robić na finiszu. Tylko debiutant potrafi zrozumieć co dzieje się w mózgu debiutanta.

Jedno zdjęcie zasługuje na szczególne wyróżnienie. Moja rodzina nazywa je „mały Pawełek wśród wielkich drabów” i nieustannie, od lat wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Pokażcie je komuś kto twierdzi, że aby startować w zawodach trzeba mieć świetne warunki fizyczne – może zmieni zdanie.

Sezon pływania długodystansowego (szuwarowo-bagiennego) – czas start!

Rok po debiucie w mrągowskim maratonie zaczynam startować też w innych zawodach w najbliższej okolicy. Biorę wtedy udział w maratonach w Olecku i Augustowie, a w następnych latach na stałe do kalendarza dopisuję jeszcze Wilkasy i Ełk. Bardzo szybko okazuje się, że miłośników maratonów pływackich jest więcej, a wśród nich jest sporo takich, z którymi spotykamy na wszystkich możliwych zawodach. Te przypadkowe spotkania bardzo szybko przekształcają się w koleżeńskie znajomości, które trwają do dziś.

W tym miejscu chciałbym pozdrowić ekipę z mojego rodzimego MUKS-u Suwałki oraz Kormorana Olsztyn – z kolegami oraz koleżankami, z tych dwóch klubów przesiedziałem na kocu piknikowym najwięcej czasu.

Szybko zaczyna się też pojawiać moje pierwsze długodystansowe marzenie. Na wszystkich maratonach wygrywa Krzysiek Golon z AZS-AWF Warszawa. Wygrywa to zresztą mało powiedziane, bo dosłownie dominuje wszystkie lokalne wyścigi. Mi z kolei nie wystarczy zajęcie miejsca na podium, żyję tym żeby kiedyś wygrać pojedynek z Golonem. Na równy pojedynek muszę jednak trochę poczekać. Krzysiek jest zdecydowanie lepszym zawodnikiem, a ja muszę się jeszcze sporo nauczyć.

Najlepsza okazja trafia mi się na XI Oleckim Maratonie Pływackim w 2003 roku. Mam wtedy 15 lat i jestem świeżo po basenowych Mistrzostwach Polski, mam więc przygotowaną świetną formę pod pływanie długodystansowe. Idziemy łeb w łeb, co zostało nawet uwiecznione na jednym z poniższych zdjęć. W pewnym momencie jednak widzę, że na ostatniej boi zdobywam lekką przewagę nad Golonem i postanawiam zaatakować. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się takiego scenariusza, więc ostatnią prostą płynę jak wściekły, co chwilę oglądając się za siebie (był to wciąż dystans prawie 1,5 km). Do dziś pamiętam jaki byłem wtedy podekscytowany. Ostatecznie, trochę zaskoczony, ale bardzo szczęśliwy wychodzę z wody i cieszę się zwycięstwem.

Wygrana nad Krzyśkiem Golonem dała mi sporo pewności siebie i można powiedzieć że otworzyła drzwi do dalszych zwycięstw w tej części Polski. W międzyczasie robię się trochę starszy i to ja muszę odpierać ataki młodych i gniewnych zawodników. Są w tej grupie świetni juniorzy z Olsztyna, Pisza i Białegostoku, którzy nie dają wygrywać zawodów za darmo. Co więcej, z każdym kolejnym maratonem robi się ich coraz więcej, a wraz ze zdobywanym doświadczeniem robią się coraz bardziej odważni, a nawet zaczynają realizować drużynowe taktyki.

Można powiedzieć że w pewnym sensie dojrzewam razem z maratonami pływackimi. Na pewnym etapie jestem już zawodnikiem AZS-AWF Warszawa, mojego wymarzonego klubu sportowego. Nie jestem jeszcze na tyle mocny, żeby wypełnić minima na mistrzostwa świata lub Igrzyska w Pekinie, więc w sezonie letnim dalej startuję w maratonach, co stało się już całkiem niezłą wakacyjną rutyną. Do kalendarza dodaję też nowe miejsca jak Mława czy nawet Środa Wielkopolska, do której robimy sobie jednodniową (!) wycieczkę.

To chyba dobre miejsce żeby podziękować rodzicom, który wozili mnie w te wszystkie odległe miejsca. Bez nich w życiu nie mógłbym doświadczyć tych wszystkich przygód. Tata natomiast powinien dostać jakiś specjalny order, bo gdzie tylko się dało pływał ze mną kajakiem w roli asekuranta i świetnie pomagał w nawigacji. Dzięki!

Mistrzostwa Europy Juniorów w Mediolanie

Najważniejszy epizod mojej kariery długodystansowca ma miejsce w 2007 roku. Kończę wtedy pierwszy rok na AWF Warszawa. Wiem, że mam spore szanse w rywalizacji na Mistrzostwach Europy Juniorów w pływaniu długodystansowym. Śledzę rankingi, znam potencjalnych rywali, ale na zawodach tej rangi byłbym całkowitym debiutantem. W dodatku Polski Związek Pływacki za bardzo nie interesuje się maratonami pływackimi, więc dochodzi jeszcze kwestia organizacji wyjazdu. Wiem jednak, że jest jeszcze jedna polska zawodniczka, która pływa w zawodach tego formatu, więc jestem dobrej myśli. Jest to Malwina Bukszowana, o której napiszę jeszcze trochę później. Ostatecznie PZP akceptuje mój pomysł, przybija pieczątkę i w ten sposób mam otwarte drzwi do największej imprezy mojej kariery pływaka długodystansowego.

Na bezpośrednie przygotowania przed zawodami mam jakieś 1,5 miesiąca i zjeżdżam na Suwalszczyznę. W końcu mam tu gdzie trenować. Na dobrą sprawę codziennie mógłbym pływać w innym jeziorze i żadne z nich przez ten czas by się nie powtórzyło. Główny problem leży jednak w temperaturze wody. Jest to rok w którym ma ona 17°C i mimo najlepszych chęci nie potrafię wytrzymać w niej więcej niż godzinę. W dodatku na niektórych akwenach leżą sobie nieoznakowane sieci rybackie. Niezłe niespodzianki. Czasami jedziemy też potrenować na basenie w Augustowie (Suwalski basen był chyba wtedy zamknięty). Ogólnie przygotowania do MEJ wspominam jako raczej nieprzyjazne i wymagające bardzo silnej woli, żeby nie wypaść z zaplanowanego reżimu treningowego.

Same zawody wspominam bardzo pozytywnie, choć jako debiutant prawie wszystko było dla mnie nowe. Największy szok przeżywam na otwartym treningu dzień przed zawodami. Temperatura wody 25-26°, a większe ekipy jak Włosi czy Węgrzy mają regularną kadrę zawodników i trenują w grupie. To zupełnie inna klasa treningu, w porównaniu do mojego samotnego zamarzania i zaplątywania się w sieci rybackie na Suwalszczyźnie.

Wyścig jest bardzo ostry a walka o pozycję trwa do samego końca. Niestety grupa prowadząca zrywa mnie na którejś boi, więc tracę szansę na miejsce w TOP 8. Muszę czekać aż dogoni mnie druga grupa i ostatecznie zajmuję 14. miejsce, dokładnie w środku stawki. Szczerze mówiąc liczyłem na trochę więcej, ale z perspektywy czasu oceniam to jako całkiem dobry występ. Zdobyłem bardzo dużo doświadczenia i nauczyłem się też trochę pokory. Teraz już wiem, że nie wystarczy być szybkim na basenie, żeby wygrywać na wodach otwartych.

Korzystając z okazji chciałem jeszcze wrzucić wątek Malwiny Bukszowany, która była w tym czasie jedyną polską pływaczką regularnie startującą w zawodach rangi Pucharu Świata. Znałem Malwinę wyłącznie z wyników w internecie – nigdy nie spotkaliśmy się na zawodach. Ona pochodzi ze Szczecina, więc obstawiała wszystkie maratony w północno-zachodniej części Polski, ja natomiast pływałem głównie na Mazurach i Suwalszczyźnie. I normalnie byłby to koniec tego wątku, ale…

Podczas mojego pobytu w Kanadzie, na jednych zawodach Mark Lancaster – jeden z trenerów Pacific Coast Swimming, mówi mi: „Paweł chodź ze mną, kogoś Ci przedstawię”. Idziemy na drugi koniec basenu, a na trybunach siedzi właśnie Malwina. Okazuje się że podobne jak ja ją, zna mnie z wyników maratonów pływackich. Jest trenerką klubu pływackiego w Whitehorse i jeszcze wiele razy widujemy się przy okazji zawodów w prowincji. Poniższe zdjęcie pochodzi z Mistrzostw Kolumbii Brytyjskiej, właśnie z wyścigu na wodach otwartych.

W sumie piszę to, żeby przekazać ważną myśl. Maratony pływackie ze względu na specyfikę dyscypliny i wakacyjny klimat po prostu zbliżają do siebie ludzi. Może też przyciągają osoby o określonym typie charakteru? Wielu znajomych, z którymi najlepiej się dogaduję poznałem właśnie przy okazji letnich startów. Choć nie widujemy się regularnie, to zawsze mamy o czym pogadać. Też tak macie?

Pływanie długodystansowe na Mistrzostwach Polski?

W 2009 roku dzieje się coś nieoczekiwanego, bo Polski Związek Pływacki ogłasza organizację mistrzostw Polski w pływaniu długodystansowym. To bardzo ważny moment, który pokazuje jak popularność maratonów pływackich wpływa na decyzje Związku. Ten efekt udaje nam się to zrobić niejako pracując od podstaw. Ta fala miała już tylko rosnąć i przez te kilkanaście następnych lat dorabiamy się zawodników regularnie pływających na imprezach skali międzynarodowej, Olimpijczyków, a obecnie mamy już nawet zgrupowania Kadry Narodowej Juniorów. Piękna rzecz!

Mistrzostwa Polski odbywają się pod koniec sierpnia w Ustce i przyjeżdża na nie czołówka polskich długodystansowców, między innymi Paweł Korzeniowski, Przemek Stańczyk czy Łukasz Gimiński (i Paweł Rurak, hehe!). Zawody mają bardzo widowiskowy klimat, bo najpierw przeprowadzone są wyścigi eliminacyjne, a tylko najlepsi zawodnicy dostają się do finału. Są jednocześnie bardzo dziwaczne, bo mimo przymiotnika „długodystansowy” pływa się dystanse od 400 do 800 metrów.

W finale cały czas widzę plecy Pawła Korzeniowskiego i robię co mogę, ale Korzeń wydaje się być niezniszczalny. Na samym wybiegu z wody widzę że już go nie dogonię, więc na chwilę się rozluźniam i to właśnie ten moment wykorzystuje Łukasz Gimiński, który wyłania się z cienia i wyprzedza mnie na ostatnim metrze. Mój ewidentny błąd – trzeba było trzymać gardę do samego końca. Ostatecznie zajmuję w finalne 3 miejsce.

Koniec kariery pływaka, ale nie koniec pływania

Mistrzostwa w Ustce były ostatnimi zawodami w mojej pływackiej karierze. Od tamtego czasu do teraz bardzo wiele się już wydarzyło, ale wciąż moje życie kręci się wokół pływania. Zostałem trenerem i częściej mądrzę się z brzegu niż sam pływam. Mimo to, po wielu latach przerwy zdecydowałem się wrócić na otwarte akweny i wystartować w Mistrzostwach Europy Masters w Rzymie w 2022 r.

Powroty do pływania długodystansowego są bardzo trudne i wymagają sporo samozaparcie i regularności. Bardzo się cieszę, że podszedłem do tematu na lekko i z radością. Przez pierwszą część przygotowań dawałem nawet radę kręcić i montować vloga, którego wszystkie części znajdziecie na poniższej playliście. Do dziś lubię oglądać te filmiki, dają mi sporo satysfakcji. Może w najbliższym czasie powinienem wrócić do kręcenia?

Druga część przygotowań do ME w Rzymie była już zdecydowanie bardziej wymagająca. Obok pracy i rodziny udawało mi się realizować 3-4 treningi tygodniowo. Zasobów starczało mi mniej więcej na treningi 4-5 kilometrowe, więc z perspektywy dawnego długodystansowca było to wielkie nic. Z perspektywy Mastersa jednak był to absolutny maks aktualnych możliwości. Każda próba zrobienia więcej kończyła się rozmaitymi infekcjami lub brakiem energii przy pozostałych aktywnościach, więc te 16 km tygodniowo uważam za dobry i zdrowy kompromis.

Notatka dla siebie czytającego to w przyszłości: przygotowując się na długi dystans, potrzebujesz co najmniej roku nieprzerwanych treningów aby wejść bez szkód własnych na pełne obroty. Ważna jest regularność przygotowań, a nie ich intensywność

W końcu przyszedł czas na start w Rzymie. Czułem się dobrze przygotowany oraz zmotywowany, żeby powalczyć o medal. Zawody odbyły się na dystansie 3 km, na morzu. Dobrze, że startowaliśmy rano, więc obyło się bez smażenia w upale (to było na koniec sierpnia, więc w środku dnia było jeszcze nieznośnie gorąco). Dodatkową zaletą startu rano było też to, że morze było jeszcze relatywnie spokojnie, bo popołudniami rozwiewało się całkiem porządnie, a woda nieźle hulała.

No i start! Jeśli mnie poznaliście na treningach, to wiecie że bardzo dużo uwagi poświęcam na nawigację. Wiecie ile razy nawigowałem podczas tamtego wyścigu? Dokładnie zero razy. Chłopaki ruszyli bardzo szybko i uświadomiłem sobie, że samą nawigacją tych zawodów nie wygram i muszę za wszelką cenę utrzymać się w pierwszej grupie. Grupa jak zwykle na takich zawodach kluczyła na boki, ale gdybym próbował płynąć sam, tylko prosto, to na pewno by mnie zerwali. Większość wyścigu polegała więc na zaciśnięciu zębów i trzymaniu nóg oraz umiejętnym manewrowaniu wewnątrz grupy, żeby nie dostać we wspomniane wcześniej zęby. Ogólnie jestem całkiem zadowolony z efektu i myślę że całkiem dobrze poradziłem sobie na tych manewrach.

Na koniec szybki finisz do mety i zajmuję 5 miejsce w kategorii. Lekki niedosyt jeśli chodzi o założenia przed zawodami. Ale hej! Patrząc na tempo tego wyścigu i średnią 1:13/100 m morzu, to wydaje mi się że lepiej był nie popłynął. Także wyścig w Rzymie wspominać będę bardzo pozytywnie.

Co przyniesie przyszłość?

Who knows? W następnym roku musiałem trochę zastopować treningi i zająć sie pracą oraz rodziną, ale ciągle jestem otwarty na nowe wyzwania na otwartych akwenach. Myślę, że jeszcze do nich wrócimy, więc zostawiam ten wpis jako otwartą kartę. Do zobaczenia na jeziorach i morzach już wkrótce!

(Visited 1 654 times, 1 visits today)
Close