Written by 23:35 Osobiste 2 komentarze

Pracuję na nawiedzonym basenie

Z okazji Halloween, historia o nawiedzonym basenie. Najlepiej czyta się późnym wieczorem, kiedy wszyscy w domu poszli już spać, haha. Autorem jest użytkownik Reddita o nicku LifeguardGuy48 i jego opowieść w oryginale można znaleźć tutaj.

Basen na nawiedzonym statku Queen Mary na Long Beach.

Basen na nawiedzonym statku Queen Mary na Long Beach. [fot. Trey Ratcliff, https://flic.kr/p/dZzHu8]

Zanim zacznę opowieść, mała adnotacja. Wszystko o czym piszę wydarzyło się naprawdę. Basen na którym pracuję jest nawiedzony i można o nim usłyszeć wiele podobnych historii. Opisywany przypadek miał miejsce około 8 lat temu i będę go opowiadał tak jakby wydarzyło się to dzisiaj – brzmi to po prostu fajniej. Usiądźcie więc wygodnie i wyobraźcie sobie, że jesteśmy w roku 2008.

Pracuję jako ratownik na lokalnym basenie już od kilku lat. W zasadzie nazywanie go „lokalnym basenem” w ogóle nie oddaje jego charakteru.  To miejsce jest niczym Walmart Super Center basenów pływackich. Jesteśmy największym ośrodkiem w mieście i na naszym terenie są łącznie trzy baseny:

  • pełnowymiarowy basen olimpijski do treningów i zawodów (są tu również trampoliny do skoków do wody),
  • basen odkryty z dwiema zjeżdżalniami,
  • brodzik z jedną zjeżdżalnią.

Jestem głównym ratownikiem, więc tak właściwie zarządzam tym całym interesem. Jestem odpowiedzialny za skład chemiczny wody, zarządzanie ratownikami podczas zmiany oraz za otwieranie i zamykanie ośrodka. Słyszałem różne historie o tym, że basen jest nawiedzony, ale nigdy nie doświadczyłem niczego na własnej skórze. Starsi ratownicy mówili, ze basen nawiedza duch małej dziewczyki. Raz próbowali się z nią „skontaktować” jak na seansie spirytystycznym i zaraz po tym wydarzeniu zaczęły się dziać dziwne rzeczy.  Na przykład nożna było usłyszeć głos małej dziewczynki pytającej czy może zjechać ze zjeżdżalni, podczas gdy żadnego z klientów nie było w pobliżu. Światła i prysznice włączały się zupełnie przypadkowo i różne rzeczy były zrzucane ze stołów i krzeseł. Tak jak powiedziałem wcześniej, nigdy nie doświadczyłem żadnej z tych rzeczy i jestem bardzo sceptyczny, że którakolwiek z nich faktycznie miała miejsce.

Dzisiaj, jak do też pory, wszystko szło po staremu. Jedyną interesującą rzeczą była historia Abby – jednej z moich koleżanek z pracy. Ona również jest zatrudniona na pozycji głównego ratownika, ale dzisiaj pracowała jako szeregowy ratownik. Opowiedziała mi o swoim nocnym koszmarze.

Powiedziała, że w jej śnie pracowała przy trampolinach i młody dzieciak wszedł na szczyt najwyższej wieży, z której następnie skoczył.  Dość niefortunnie uderzył w powierzchnię wody i zaczął się topić. Abby skoczyła za nim, ale zanim do niego dopłynęła zaczął już chować się pod wodę. Zanurkowała, ale dzieciak był ciągle poza jej zasięgiem. Abby powiedziała mi, że czuła jakby płynęła wieki, ale ciągle nie mogła go dosięgnąć. Z niewyjaśnionych przyczyn dno basenu zniknęło i woda wydawała się nieskończenie głęboka. Abby nigdy nie nurkowała tak głęboko i już zaczynało brakować jej powietrza. W końcu zdecydowała, że jej życie jest ważniejsze i zaczęła wypływać w kierunku powierzchni. Wtedy za nogę złapała ją lodowata ręka i zaczęła ściągać ją z powrotem…

Sen Abby był zdecydowanie straszny, ale mnie jakoś mocno nie przeraził. To był po prostu zwykły koszmar. A właściwie tak mi się z początku wydawało.

Dziś Abby obstawiała trampoliny i w połowie jej zmiany, jakiś dzieciak wszedł na wieżę, skoczył do wody i zacząć się topić. Wskoczyła do wody i bez problemów go uratowała, ale po skończonej akcji była wyraźnie roztrzęsiona. Zapytałem czy wszystko w porządku, a wtedy ona spojrzała na mnie i powiedziała „To był ten sam dzieciak z mojego snu”. Trochę mną to wstrząsnęło, ale musiał być to tylko zwykły zbieg okoliczności. Wkrótce zapomniałem o tej historii i wróciłem do pracy jak zwykle. Kiedy pojechałem do domu już po pracy, byłem wyczerpany. Nic na świecie nie mogło zatrzymać mnie już przed wczołganiem się do łóżka.

…pracowałem przy trampolinach. Niektóre z dzieciaków robiły konkurs, żeby przekonać się które z nich potrafi zrobić najfajniejszy trik. Lubiłem na to patrzeć, bo kiedy konkurs się przeciągał, dzieci zaczynały robić się coraz bardziej zdesperowane żeby wygrać. Próbowały robić sztuczki, których nigdy wcześniej nie robiły, więc co najmniej w dwóch trzecich przypadków skok kończył się soczystą dechą. Było to dość zabawne. W pewnym momencie jeden z dzieciaków wyskoczył i próbował zrobić coś w rodzaju beczki. Niestety uderzył w powierzchnię bokiem i wypuścił całe powietrze z płuc. W rezultacie zaczął panikować i się topić. To było już znacznie mniej zabawne.

Skoczyłem po niego i kiedy miałem go prawie na wyciągnięcie ręki zaczął opadać na dno. Zanurkowałem za nim i po paru sekundach pod wodą uświadomiłem sobie, że coś jest nie tak. Uderzyło mnie. Przypomniałem sobie sen Abby i natychmiast spróbowałem wrócić na powierzchnie. Woda nagle zrobiła się przerażająco zimna. Nawet nie próbowałem zastanawiać się co z tonącym dzieciakiem – pracowałem ramionami i nogami jak najszybciej, żeby tylko wydostać się na górę. Woda wokół moich kostek wydawała się być już tak zimna, że zaczęła przypominać lód. Desperacko próbowałem wydostać się na powierzchnię i parę sekund zajęło mi uświadomienie sobie, że w ogóle nie poruszam się w górę. Jeszcze gorzej – powoli nabirałem głębokości. Wtedy spojrzałem na swoją nogę. Zamarłem kiedy zobaczyłem, że lód wokół łydki to tak na prawdę martwa, szara ręka ściągająca mnie na dno basenu.

Obudziłem się zlany potem. Mimo, że byłem w domu, to wydawało się, że wciąż czuję lodowaty chwyt ze snu na mojej nodze. Wiedziałem, że już nie zasnę, więc włączyłem telewizor i zacząłem odliczać godziny zanim będę musiał wrócić do roboty.

Kiedy nadszedł czas włożyłem swoją koszulkę ratownika i pojechałem na basen. Wszystko było w porządku. Nic nie ruszyło się z miejsca odkąd zamknąłem ośrodek poprzedniej nocy. Mogłem bez problemu zobaczyć dno basenu olimpijskiego – żadnych trupów. „To tylko sen. Przestań zachowywać się jak dziecko” powiedziałem do siebie i zacząłem poranne testy składu wody. Wszystkie normy idealnie zachowanie. Jakiś cud. W tym momencie zaczęli pokazywać się pierwsi ratownicy i Abby była jedną z nich.

Chryste, wyglądała okropnie. Jej włosy były zaniedbane i miała mocno podkrążone oczy.

– Złe sny? – zapytałem.

– Nawet nie masz pojęcia. – popatrzyła na mnie zmęczona.

– Myślę, że mam. – zacząłem – Miałem dokładnie ten sam sen, który Ty miałaś przedwczoraj. Zimna łapa ściągała mnie na dno basenu olimpijskiego. Po co wciskałaś mi do głowy ten sen?

Jeśli Abby była choć trochę wstrząśnięta, że mieliśmy ten sam sen, to w ogóle tego nie pokazała. Spojrzała tylko na mnie i powiedziała:

– Chyba nie znasz jeszcze definicji złego snu.

Zaraz, zaraz. Teraz czegoś nie rozumiem. Jak może tak mówić, kiedy jeszcze wczoraj narzekała na ten sam koszmarny sen.

– Wydaje mi się, że nie dam rady już więcej zamknąć basenu sama. – zaczęła – Dzisiejszej nocy miałam przerażający koszmar. Byłam głównym ratownikiem i już nadszedł czas zamykania. Inni ratownicy skończyli swoje obowiązki, więc wysłałam ich do domu. Tak jak zwykle.

Na naszym basenie zwykli ratownicy nigdy nie przepracowywali się na koniec. Szybko kończyli to co mieli do zrobienia i znikali do domu w ciągu dziesięciu minut od zamknięcia dla klientów. Głównemu ratownikowi wyjście zajmowało co najmniej trzydzieści minut – tyle czasu potrzeba było na zrobienie wieczornych testów składu wody i zamknięcie basenu.

– Tylko co skończyłam testy i szłam do brodzika, żeby dodać chemikalia. Coś mi jednak nie pasowało. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam ubranego starszego człowieka, dryfującego twarzą do dołu po powierzchni wody. Nie próbowałam nawet go ratować, bo wiedziałam że minęło już co najmniej dwadzieścia minut od kiedy zamknęliśmy basen. Ten gość był już dawno martwy. Zadzwoniłam na 911 i czekałam aż przyjadą.

– Przyjechała karetka – kontynuowała Abby – i zaparkowali przed wejściem ewakuacyjnym (które jest dosłownie parę metrów on basenu, którym utopił się staruszek). Podeszłam do drzwi, żeby ich wpuścić. Nacisnęłam na klamkę i odleciałam. Moja świadomość zaczęła unosić się trzy metry nad ziemią, wpatrzona w moje ciało gotowe żeby popchnąć drzwi. Staruszek nie unosił się już jednak na powierzchni. Stał dokładnie za mną. Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję w ułamku sekundy. Mogłam albo biec, albo odwrócić się w stronę dziadka. Zaczęłam biec, ale złapał mnie za ramię. Próbowałam krzyczeć, ale zimna dłoń zasłoniła mi twarz. Zaczął mnie ciągnąć w tył w stronę basenu, w którym jeszcze przed chwilą dryfował martwy.

Skończyła opowiadać, a ja po prostu tam siedziałem. Patrzyliśmy się na siebie jeszcze przez jakiś czas. W końcu Abby przerwała ciszę:

– Przerażające prawda?

– Szczerze mówiąc nie wiem czy i ja dam radę dzisiaj zamknąć basen… – wymamrotałem.

– A ja się cieszę, że to nie moja kolej. – powiedziała z ulgą – Baw się dobrze!

– Chyba raczej nie będę.

Czas strasznie się wlókł. Nic nadzwyczajnego się tego dnia nie wydarzyło. Jedna rodzina się trochę awanturowałą, że wykopaliśmy ich syna za noszenie koszykarskich szortów. I tyle. Ja skupiałem się jedynie na tym co miało się wydarzyć dzisiejszej nocy. Czy będzie podobnie jak wczoraj, z tym topiącym się chłopcem? Nie chciałem się przekonywać, ale czas zamknięcia już się zbliżał.

W końcu zaczęliśmy zamykać. Ratownicy wykonali swoją robotę i poszli do domu. Ja zacząłem robić testy wody. Bardzo cicha noc. Okazało się, że trzeba było dorzucić trochę dwuwęglanu do brodzika. Świetnie. Dokładnie tak jak we śnie. Chwyciłem worek z chemią i poszedłem tam. Coś było jednak nie tak. Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Starałem się unikać patrzenia w stronę brodzika, ale kiedy już go ujrzałem, odetchnąłem z ulgą.

W basenie nie było żadnego ciała. Skończyłem dosypywać chemikaliów, ale im dłużej tam przebywałem, tym mniej komfortowo się czułem. Wyszedłem z basenu, wziąłem swoje rzeczy i zacząłem iść w stronę systemu alarmowego. Znalazłem już w kieszeni klucze, ale coś nie pasowało. Światełko alarmu nie paliło się na zielono. To znaczy, że gdzieś, w tym opustoszałym ośrodku są otwarte drzwi, które nie pozwalają na uzbrojenie systemu. Odłożyłem swoje graty i ruszyłem w poszukiwaniu źródła problemu. Czułem, że wiem co się wydarzy, ale modliłem się żebym nie miał racji. Niestety sprawdziły się moje najgorsze przypuszczenia. Wejście ewakuacyjne obok brodzika było otwarte. Z duszą na karku poszedłem w tamtą stronę. Nie wiem co bym zrobił, gdyby coś złapało mnie od tyłu. Zamknąłem szybko drzwi, w ogóle na nie nie patrząc. Wokół mnie nie było nikogo, żadnych ciał, żadnych duchów. Źródłem mojego strachu były wyłącznie moje urojenia.

CLANG! Prawie wyskoczyłem z własnych butów. Zabrzmiało jakby duży kawał metalu wpadł do basenu olimpijskiego. Spojrzałem w kierunku wejścia, ale zobaczyłem tylko ciemność. Czy powinienem zbadać źródło hałasu? A może powinienem stąd po prostu spieprzać? Te dwa pytania toczyły nieustanną walkę w mojej głowie. Prawdopodobnie lepiej jeśli to sprawdzę. Basen jest moją odpowiedzialnością, a ja nie mogę pozwolić sobie na utratę pracy. Zrobiłem krok w przód i zobaczyłem cień człowieka przesuwający się od wejścia w stronę basenu olimpijskiego.

Spieprzać stąd jak najdalej! Dobra decyzja. Praktycznie sprintem pobiegłem do biura i wziąłem swoje rzeczy. Zielone światło. Świetnie. Uzbroiłem system i wybiegłem na zewnątrz. Nie odważyłem się popatrzeć na basen przez okna po prawej stronie. Na parkingu stał tylko mój samochód. Chyba musiałem zapomnieć go zamknąć, bo otworzyłem drzwi jeszcze zanim znalazłem klucze w swojej kieszeni. Wcisnąłem je do stacyjki i przekręcam. Nic. „No dawaj ty stary gracie!”

Jeszcze raz przekręcam kluczyk w stacyjce. Znowu nic. Podniosłem głowę, przerażony, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Wtedy mnie zmroziło. Zaraz za wyjściem awaryjnym, tym przy brodziku, stała sylwetka mężczyzny zwrócona „twarzą” w moją stronę. Temperatura w samochodzie momentalnie spadła o jakieś dziesięć stopni. Spróbowałem zapalić samochód raz jeszcze i tym razem się udało! Wcisnąłem pedał gazu w dechę i pognałem do domu. Nie ważne jak mocno grzałem w środku, temperatura cały czas była okropnie niska.

Światło na mojej werandzie było ulgą, dokładnie jak latarnia morska dla żeglarza. Wreszcie byłem bezpieczny po tym koszmarnym dniu. Kiedy wchodziłem w mrok mojego domu, rodzina już spała. Wszyscy zawsze pracowali rano i kiedy wracałem do domu byli już dawno w swoich łóżkach. Nic nowego. Po cichu wszedłem do mojej sypialni. Odświeżacz powietrza na korytarzu zrobił ciche pfft, kiedy przechodziłem obok niego po korytarzu. Zostawiłem rzeczy w swojej sypialni i poszedłem do łazienki.

Mój pokój i łazienka to jedyne dwa pomieszczenia na górze. Nikt z rodziny zwykle się tu nie pojawia (druga łazienka jest na dole). Możecie więc wyobrazić sobie mój szok, kiedy na schodach usłyszałem kroki. Na początku pomyślałem, że to mój ojciec, ale po specyficznych krokach mogłem poznać, że to nie on. To brzmiało jakby wchodząc na górę, ktoś celowo głośno tupał. Kroki weszły na górę i zaczęły poruszać po korytarzu. Wydawało mi się, że zatrzymały się na chwilę przed drzwiami do mojego pokoju i zaczęły przemieszczać się w stronę łazienki. PFFT, zadziałał znowu odświeżacz powietrza. Kroki zbliżyły się pod drzwi łazienki i zatrzymały się tam. Ktokolwiek to był, po prostu stał pod drzwiami. Nie słyszałem, żeby kroki już się wycofywały, ani też nie włączył sie ponownie odświeżacz powietrza. Zamknąłem drzwi i tej nocy spałem w łazience. Parę tygodni po tym wydarzeniu wciąż nie mogłem spać i do dziś miewam koszmary, kiedy przypomnę sobie o tym strasznym dniu.

[fot. Vasanth LightPainter, https://flic.kr/p/5w3TGc]

Napisane przez: Paweł Rurak

Inne wpisy o podobnym charakterze:
Opowieść o szklance wody
Siedemnaście cali

(Visited 448 times, 1 visits today)
Close