Written by 16:48 Trening pływania 3 komentarze

Umiesz liczyć? Licz na siebie (a przynajmniej samodzielnie)

Jeszcze stosunkowo niedawno technologia nie była zbyt widoczna w pływaniu. Najbardziej zaawansowana elektronika jaką można było zobaczyć na treningu ograniczała się wyłącznie do trenerskiego stopera i analogowego zegara zawieszonego na ścianie. Obecnie sytuacja ta dość gwałtownie się zmienia. Weszliśmy w erę smartfonów, pulsometrów, zegarków i innych gadżetów do monitorowania treningu, o których parę lat wcześniej nawet nam się nie śniło. Czy to dobry kierunek? Powiem szczerze, że nie wiem. O ile sam jestem fanem technologii, to zaczynam mieć wrażenie, że w przypadku treningu pływackiego przynosi ona efekt przeciwny od zamierzonego. Technologiczny skok w przód często oznacza niestety (spory) treningowy krok w tył.

Kto jeszcze pamięta takie stopery?

Kto jeszcze pamięta takie stopery?

Samoświadomość

Proces treningowy w pływaniu składa się ze znacznie większej ilości składników niż tylko technika i kondycja. Co najważniejsze, równolegle do wspomnianych elementów, pływak powinien rozwijać umiejętności związane ze zrozumieniem treningu. Już na etapie nauki pływania, powinno uczyć się kursantów między innymi odczytywania treningu w formie pisanej, mierzenia sobie czasu na podstawie zegara (również czasu przerwy), a w trochę dalszej kolejności liczenia cyklów pływackich. Dzięki temu, po skończeniu pierwszego etapu nauki i przejścia na etap doskonalenia pływania jest już gotowy do samodzielnego realizowania prostych treningów.

Samoświadomy pływak odznacza się pewnym stopniem niezależności. W sytuacji, kiedy danego dnia na brzegu zabraknie  trenera, podopieczny powinien umieć zrealizować trening w 100%, zgodnie z zaplanowanymi wcześniej założeniami. Bez wymówek typu: nie umiałem, nie wiedziałem, nie rozumiałem.

Zegarki, które wszystko wiedzą

A teraz zobaczmy jaką jakość do treningu niechcący wprowadza technologia. Mamy zegarki do monitorowania treningu, które liczą za zawodnika praktycznie każdy parametr. Doszliśmy do etapu, że nie trzeba nawet wciskać guzika na nawrocie – czujniki odczytują wstrząsy i prawie bezbłędnie „zaliczają” kolejną długość basenu. Nie trzeba liczyć dystansu! Wystarczy odczytać go z zegarka. Czas? Mierzy się automatycznie. Cykle ruchowe? Dokładnie ta sama historia.

Konsekwencją automatyzacji jest niestety to, że pływacy zwalniają się od myślenia. Sytuacje jak ta poniżej niestety zdarzają się bardzo często i sporo energii kosztuje mnie to, żeby je zwalczać.

(w zadaniu gdzie celem jest jak osiągąć jak najmniejszą ilość cykli)
Ja: Ile miałeś cykli?
Zawodnik: Poczekaj zaraz sprawdzę na zegarku.
Ja: Ale przecież miałeś liczyć sam.
Zawodnik: Jak ja liczę to gubię się już w połowie.

Albo poniższa rozmowa. Obecnie awansowała w środowisku już do czegoś w rodzaju anegdotki/żartu opowiadanego przy piwie, ale wiem, że wydarzyła się naprawdę. 🙂

(po wymagających zajęciach na sali na obozie kondycyjnym)
Trener: I jak, Piotrek, zmęczyłeś się na treningu?
Zawodnik (całkiem poważnie): Nie wiem. Zobaczę jak wrócę do pokoju (hotelowego) i zgram dane z zegarka.

Pokonany dystans, czas, cykle – kontrolowanie tych parametrów to absolutne minimum jeśli chodzi o efektywny trening. I nie powinna być to robota trenera, a zawodnika. Czy zadaniem trenera jest stałe kontrolowanie jego podopiecznych, czy aby na pewno robią wszystko zgodnie z założeniami? Raczej nie, a takie lustrowanie odwraca jego uwagę od spraw naprawdę ważnych: od opracowywania koncepcji przygotowań i wybierania właściwej drogi rozwoju.

 

Prowadzenie za rączkę

Ostatnio furrorę robi bezprzewodowy system komunikacji trener-zawodnik używany głównie przy treningu technicznym. Pływak wkłada słuchawki do uszu, a trener może go poprawiać bez wyciągania z wody. Z pozoru brzmi to szalenie ekscytująco – nie trzeba marnować czasu na zatrzymywanie się, wszystko można robić „live” bez wybijania pływaka z rytmu, ale w praktyce jest to cofanie się w rozwoju. Sprowadza się to do prowadzenia podopiecznego za rączkę, które nie jest i nigdy nie było sposobem na długotrwałą poprawę techniki. Żaden pływak nie potrzebuje informacji zwrotnej od trenera co pięć sekund. Na pewnym etapie musi on „odciąć pępowinę” i nabyć wystarczająco dużo świadomości ciała, żeby być zdolnym samemu poprawiać własne błędy. Nie stanie się to od razu, ale trener właśnie po to jest, aby czuwać nad tym, żeby proces ten przebiegał sprawnie i bez zakłóceń.

Kolejny popularny gadżet z kategorii prowadzenia za rączkę, to system wyznaczania tempa za pomocą światłowodów. Idea jest następująca: przed treningiem rozkładamy 25 albo 50 metrowy kabel na dnie basenu, wyznaczamy interesujące interwały i możemy pływać w tempie wyznaczanym przez zająca w postaci przesuwającego się światełka. Problem w tym, że zamiast uczyć wyczucia tempa i strategii wyścigu, gapimy się przez cały trening na przeskakującą lampkę. Wiem z doświadczenia, że umiejętność pływania na treningu z dokładnością co do sekundy nie jest niczym rzadkim nawet wśród przeciętnych pływaków. Jest to coś co stosunkowo łatwo wypracować. Nie bardzo widzę więc sens w stosowaniu tego typu pomocy, jeżeli na ścianie wisi nawet najzwyklejszy zegar. Tym bardziej że na zawodach, nikt nie rozkłada na dnie światłowodów, żeby pomóc biednym długodystansowcom.

Mania prowadzenia za rączkę nie dotyka jednak tylko basenów. Na Kickstarterze można znaleźć na przykład systemy naprowadzania GPS w wyścigach open water. Wystarczy zejść odrobine z kursu, a dioda odpowiedniego koloru natyczmiast pokaże nam jak wrócić na właściwy tor. Ble.

Prowadzenie za rączkę. Kiedyś jednak ptaszki muszą dorosnąć i wyfrunąć z wygodnego gniazdka.

Prowadzenie za rączkę. Kiedyś jednak ptaszki muszą dorosnąć i wyfrunąć z wygodnego gniazdka.

Oby nie w tym kierunku

Trochę przeraża mnie fakt, że technologia staje się pretekstem do unikania myślenia. Nie chce, żebym został w tym miejscu źle zrozumiany. Obecna technologia jest niesamowita i nigdy w historii nie mieliśmy takich możliwości rejestrowania treningu – w dodatku dostępnych dla każdego. Niestety dużo energii poświęcamy na rzeczy, które nie do końca są nam niezbędne.

Oprócz wątpliwości pt. „czy aby na pewno gadżety nie obniżają naszej treningowej produktywności” mam również obawy trochę bardziej romantycznej natury. Czy nadejdą czasy, gdy dojdziemy do etapu, kiedy wszystkie parametry wyświetlą nam się w okularkach i będziemy tylko maszynami do przepłynięcia odcinka w wyznaczony wcześniej sposób? Już teraz kolarze, od czasu popularyzacji pomiaru mocy, gapią się na wyścigach głównie w ekran na kierownicy. Świat dokoła się nie liczy, ważne są tylko waty, bo to one w ostatecznym rozrachunku zapewniają zwycięstwo. A gdzie w tym wszystkim radość ze ścigania?

Jestem (może naiwnym) zwolennikiem teorii, że sport zaczął się wtedy, gdy dwoje ludzi stanęło po raz pierwszy obok siebie i któryś z nich powiedział: „kto pierwszy do tego drzewa”. Ścigali się dla samej frajdy, bez podtekstów i wsparcia technologii. Wiem, że radość ta wciąż jest obecna w większości z nas uprawiających sport, niezależnie od poziomu. I oby to się nigdy nie zmieniło.

Napisane przez: Paweł Rurak

Jeśli podobał Ci się wpis, zobacz też inne teksty poświęcone zbliżonym tematom:
Keep it simple!
Złota proporcja

(Visited 141 times, 1 visits today)
Close