Technika pływania to skomplikowana sprawa. Ilość niuansów, które trzeba dopracować, żeby pływać szybko przytłacza nie tylko początkującego amatora. Liczba drobnych elementów technicznych daje trenerom i entuzjastom pływania w zasadzie nieograniczony materiał do dyskusji i analizowania. Ktoś powie: nie da się tego ogarnąć! Otóż nieprawda. Technika pływania nie jest sztuką dla sztuki i powinna służyć określonemu celowi…
Wszystko powinno się konstruować w sposób możliwie najprostszy, ale nie nadmiernie uproszczony. / A. Einstein
…a celem tym jest po prostu pływać szybciej. Brzmi to banalnie, ale jak często skupiamy się na mało istotnych drobiazgach, podczas gdy prawdziwe dziury do załatania w technice zostają zapomniane? Prawdziwie efektywna technika pływania jest aż do bólu prosta i tak samo prosty, pozbawiony zbędnych fajerwerków powinien być jej trening.
1. Jeden element techniczny na raz
Najczęściej spotykany błąd, to myślenie podczas pływania o wielu elementach technicznych na raz. Proces nauki i doskonalenia pływania powinien być metodyczny, a przez to bardzo powolny i nie da się go przeskoczyć w kilka godzin „intensywniejszej” pracy nad techniką. Po prostu nie ma tutaj drogi na skróty. Kształtowanie lub naprawianie techniki pływania musi przypominać powolną budowę domu, cegiełka po cegiełce. Oczywiście możemy szybko postawić namiot, ale czy da on schronienie na długie lata?
W rzeczywistości wychodzi zwykle tak, że poprawiając wszystko na raz, nic nie wychodzi dobrze. Dobrą praktyką jest wybieranie pojedynczego błędu do poprawienia i koncentrowanie się na nim przez całe zadanie, a nawet trening. Budowanie techniki musi wychodzić też od „fundamentów”. Po co myśleć o niuansach ustawienia dłoni, albo palców względem wody, jeżeli ułożenie na wodzie kuleje, a oddech jest szarpany i nie pozwala na swobodne pływanie dłuższych odcinków? Znajdźmy i dopracujmy „rdzeń” techniki pływania, a reszta elementów, bardzo szybko się wokół niego ułoży.
2. Mistrzostwo w wybranych ćwiczeniach
Łatwość wymiany informacji pomaga w podglądaniu ciekawych rozwiązań stosowanych przez innych trenerów i zawodników, co w połączeniu z ciągłym dostarczaniem nowego sprzętu do pływania, znacznie zwielokrotniło ilość dostępnych wariantów ćwiczeń technicznych. Pewnie nie przesadzę ze stwierdzeniem, że poszczególnych kombinacji ćwiczeń jest już dobre kilka tysięcy.
Nie dajmy się jednak zwieść pozorom – to że współcześnie potencjał w dobieraniu ćwiczeń jest ogromny, nie znaczy że musimy z niego korzystać w 100%. Można tu sparafrazować znany cytat Bruce’a Lee: „nie boję się przeciwnika, który zrobił tysiąc ćwiczeń jeden raz, ale obawiam się człowieka, który jedno ćwiczenie wykonał tysiąc razy”. Najlepsze efekty od zawsze dawało dochodzenie do mistrzostwa w kilku kluczowych ćwiczeniach. Na potwierdzenie tego stwierdzenia wystarczy sobie przypomnieć, że całe pokolenia pływaków wychowały się na zwykłej dokładance do kraula bez deski (innych ćwiczeń z reguły się nie stosowało).
Sedno sprawy: mimo całej złożoności techniki, w wodzie powinno nas interesować pływanie w tylko jednym kierunku – do przodu (no chyba, że płyniemy grzbietem). W związku z tym technika pływania musi za wszelką cenę prowadzić nas w jednej linii – jak po sznurku. Jaki jest sens wykonywania ruchów, które będą wychylać nasze ciało poza wybrany kierunek? Oczywiście żaden. Jest to wyłącznie głupia i niepotrzebna strata energii.Napisane przez: Paweł Rurak
Zobacz też:
Technika pływania vs siła
Nogi w pionie
To wszystko nie jest takie proste. Uczono mnie techniki – najpierw podstawy – ułożenie ciała na wodzie, w którym pomagały ćwiczenia na korpus. „Trzymanie” mięśni brzucha. Czucie wody. Wprowadzanie każdego kolejnego elementu dawało rewelacyjne rezultaty, każdy następny element poprawiony oznaczał wzrost szybkości i zmniejszenie oporów.
Aż w końcu przyszedł czas na wysoki łokieć i wczesną pionizację przedramienia. I wszystko się posypało, pozycja ciała na wodzie, praca nóg, – jakby kto bombę wrzucił. Przedtem wszystko mózg już sobie poukładał w wariancie z niskim łokciem i ta jedna zmiana wprowadziła ogólny chaos i dezorientację. Ku swojemu przerażeniu zauważyłam, że prędkość z jaką zaczęłam pływać po „reformie” łokcia wróciła do tej sprzed szkolenia techniki, cofnęłam się o jakichś 5 lat. Dopiero teraz, po trzech miesiącach ciężkiej pracy powoli ciało uczy się dostosowywać pozostałe elementy do wysokiego łokcia i zaczynam znowu osiągać te wyniki które miałam przed wprowadzeniem tego elementu. Może nawet trochę jest do przodu, ale może to też wynikać ze większego wytrenowania.
Hej Marta,
ale czy nie oznacza to właśnie, że ten jeden element – wysoki łokieć, został Ci przedstawiony w zbyt skomplikowany sposób, którego przetworzenie przez mózg zajęło tyle czasu? Czy na pewno „cofnięcie wyników o 5 lat” jest dobrą strategią?
Powiem Ci, że ja mam podobne doświadczenia z wprowadzeniem wysokiego łokcia pod wodą. Kiedy miałem 14 lat, prowadziłem pod wodą proste ramię. Mniej więcej w tym samym czasie Australijczycy, wygrywający w świecie kraulem, spopularyzowali koncepcję wysokiego łokcia. Ponieważ było to i modne i, jak się okazało, bardzo skuteczne, to i mnie zaczęto uczyć tej techniki. Ale uczono w zły sposób, bo cały czas nie mogłem tego w sposób, który byłby szybszy od prostego ramienia. Przestawienie zajęło mi pewnie dobre 2 lata (a może dłużej!). Teraz patrząc z perspektywy czasu, wiem że mogło to być zrobione w zdecydowanie mniej inwazyjny i znacznie szybszy sposób.
Tak jak z wszystkim!
Pozdrawiam,
Paweł
Paweł – dzięki za odpowiedź. Możliwe, że masz rację. Mój trener jest bardzo dobry ale możliwe, że tu akurat brakło mu dobrego pomysłu. Pokazał mi ćwiczenia na lądzie z taśmą rehabilitacyjną, ale ruch na lądzie tylko w minimalnym stopniu imituje ruch w wodzie. W wodnym środowisku ciało się zachowuje inaczej. Mam zadane też ćwiczenia na czucie wody – sculling na boku i na brzuchu z odpowiednio ułożoną dłonią. Może jesteś w stanie podpowiedzieć jeszcze jakieś ćwiczenie, które mogłoby mi znacznie ułatwić „załapanie” tego ruchu. Jeśli to nie problem – byłabym wdzięczna.
pozdrawiam
Marta
Hej Marta,
może to i nie głupi temat na wpis na blogu. Póki co spróbuję napisać co mi najbardziej pomogło w złapaniu wysokiego łokcia (na tyle na ile można to zrobić w komentarzu). Będę starał się być najbardziej obrazowy, ale najłatwiej zawsze jest to pokazać na żywo.
1. Przede wszystkim zmień sposób myślenia o pociągnięciu w kraulu. W pociągnięciu nie musisz mocno pracować od początku do końca, a raczej „budujesz” ten ruch. Im dalej z tyłu tym przykładasz więcej siły. Z przodu nie musisz wcale ciągnąć. Pomyśl o przedniej części ruchu jako o ustawieniu przedramienia, które możesz potem wykorzystać w dalszej facie ruchu.
1a. To o czym napisałem wyżej było dla mnie największą barierą. Kiedy przestawiałem się na wysoki łokieć potrafiłem ustawić ramię bez większego problemu, ale wydawało mi się że z przodu „czuję pustkę”. Bierze się to z przyzwyczajenia do ciągnięcia prostym ramieniem. Kiedy pracujesz prostą reką, to napięcie w barku jest zawsze bardzo duże (w każdej części ruchu). W wysokim łokciu nie potrzebujesz się spinać z przodu. Przód służy tylko ustawieniu ręki, prawdziwe odepchnięcie to środek i tył ruchu.
2. Ustawienie ramienia z przodu to tylko połowa sukcesu. Znam pływaków (również amatorów), którzy potrafią perfekcyjnie wykonać wczesną pionizację przedramienia. Co z tego, jeżeli w ogóle nie wykorzystują tego w środkowej części ruchu. Większość osób jest zafiksowana na dobrym ustawieniu ramienia, a zapomina że to ustawienie jest wstępem do prawdziwego odepchnięcia w wodzie.
Reszta punków jest bardzo trudna do opisania słowami. Zainspirowałaś mnie. Spróbuję coś nagrać i wrzucić na bloga.
Dzięki i powodzenia!
Paweł
Paweł, z góry dziękuję za ewentualny wpis na blogu. Jeśli tylko znajdziesz czas to poproszę o taki tekst 🙂
My tu w Tarnowskich Górach chętnie czytamy Twoje artykuły i korzystamy z Twojej wiedzy.
Co do problemów jakie opisujesz tu w odpowiedzi – myślę, że są w miarę powszechne, ponieważ obserwuję u siebie dokładnie takie same trudności jakie występują u Twoich znajomych Mastersów. Wkładam rękę do wody w dobrym ułożeniu, ale tu koniec sukcesów. 😀 Kolejne fazy, środkowa i końcowa, to już kosmos!
I, dodatkowo, mam to dziwne uczucie, o którym wspominasz: ręka z uniesionym łokciem w pierwszej fazie łapie jakby próżnię.
Skoro zatem podobne rozterki trapią wszystkich, którzy próbują nauczyć się wczesnej pionizacji przedramienia, to tekst będzie przydatny dla sporej grupy odbiorców.
serdecznie pozdrawiam