„A oni znowu o jedzeniu!”, „Już głodni?”, „Jak z niemowlakiem – co 2 godziny trzeba karmić” – ile to razy słyszeliśmy te teksty od naszych przyjaciół, współtowarzyszy podróży czy pracy. Nie da się ukryć, na brak apetytu nie narzeka żadne z nas. A jak wspominaliśmy ostatnio przy okazji wycieczki w East Sooke, w plenerze mamy jeszcze większe możliwości. W tej sytuacji, 2-miesięczny road trip bez cywilizowanej kuchni lub chociażby lodówki może rodzić pewne wyzwania. Jednak nie było chyba dnia, żebyśmy nie zjedli gorącego posiłku, a z kempingowego gotowania zazwyczaj czerpaliśmy dużo radości. Pewnie nie mielibyśmy na to żadnych dowodów, ale wolałam podesłać raz na jakiś czas fotkę rodzicom – co by tata się nie martwił, że córeczka chodzi głodna.
Jeśli jesteście akurat głodni, nie polecamy oglądać tego wpisu.
Wyposażenie naszej kempingowej kuchni było może minimalistyczne, ale wystarczające: mały kartusz z gazem i palnik, menażka, patelnia, 2 turystyczne miseczki, talerz, metalowy duży kubek, łyżkowidelce i ostry nóż. I dwa duże ceramiczne kubki – nie wyciągaliśmy jednak ich zbyt często, bo dużo z nimi zachodu, ale czasem chcieliśmy podelektować się herbatą (lub innym napojem) wypitym ze szkła. Do tego zapałki zapakowane w wodoszczelne pudełeczko, płyn do mycia naczyń, gąbka i ręcznik papierowy. I jazda!
Z tym wyposażeniem i odrobiną kreatywności i dobrej organizacji można przyrządzić praktycznie każde danie. Nie udało nam się tylko opanować sztuki przygotowywania pieczywa.
Przed wyruszeniem na road tripa, warto zrobić zapasy rzeczy, które się nie psują. W zależności od upodobań mogą to być makarony (ryżowy jest taki szybki w przygotowaniu!), kasze, ryż, ulubione puszki (np. pomidory czy ciecierzyca), przyprawy. Jeśli nie musimy oszczędzać gazu albo gotujemy na ognisku i mamy cierpliwość, doskonale spiszą się warzywa strączkowe.
Rzeczy, które nie wytrzymają za długo w cieple, takie jak mięso, ryby, sery, warzywa i owoce (których pochłaniamy tony) trzeba uzupełniać na bieżąco. Na naszej trasie mieliśmy dostęp do sklepu co około 2-4 dni, więc nie było z tym większego problemu.
Zawsze jednak mieliśmy w zapasie suche, trwałe składniki, które w awaryjnej sytuacji starczyłyby na przygotowanie ciepłej kolacji. Wśród rzeczy, które zawsze mieliśmy w zapasie trzeba wymienić też masło orzechowe, dżem, bakalie i jakieś trwałe pieczywo (np. wafle ryżowe). Jakiś batonik musli też by się w naszym magazynku nieraz znalazło 😉
Cztery dni w aucie nie stanowiły też większego problemu dla kurzych jaj. Gdy zamknęli nam przed nosem supermarket, można było ratować się jajecznicą (wybór Ani) lub sadzonymi (wybór Pawła).
A gdy niespodziewanie skończy się gaz (hej, jak to, nie mamy już zapasowego?) najlepiej sprawdza się klasyka – kiełbaski pieczone nad ogniskiem.
Człowiek nie wielbłąd – pić musi. Fani kraftów w Kanadzie mogą poczuć się jak w raju, naprawdę wybór piw rzemieślniczych jest ogromny.
Herbata czy piwo? Skoro nawet wyciągnęliśmy ceramikę…
A potem, znienacka, znów mieliśmy dom. Wtedy na stół wjechał chleb…
…oraz, w ramach promowania polskiej kuchni, pierogi, kiszona kapusta, barszcz czerwony:
Idzie wiosna. Właśnie zaczynamy szykować się do pierwszego wypadu na kemping. I to pytanie: „co my tam będziemy jeść?!”
Dobrze, ze akurat jestem po obiedzie :p
Piekny kolor wody na pierwszym zdjeciu!